Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

One są i nawiedzają tych, których w zupełności nie podbiła materya i których najobficiej bijące z niej źródła spragnionymi jeszcze pozostawiają.
— Tak! — szepnęła.
On, pochylając się ku niej i w twarzy jej wzrok zatapiając, mówił dalej:
— Radość ta jest najczystszą. Niema w niej »interesów«, »ambicyi«, »walki z konkurentami« i ani cienia Złotego Cielca. Poić istotę kochaną wszystką słodyczą uczuć, które w nas wlała natura, być dla niej nasyceniem, obroną, ciepłem, dobrą radą i wzajem te dobra niewymowne od niej otrzymywać, nie znaczyż to wyłowić perłę najcudniejszą z gorzkich nurtów życia, posiadać klejnot najdrogocenniejszy w oprawie kryształowej? Czyż jestem tak niezmiernie szczęśliwy, że mi pani tę perłę i ten klejnot ofiarowywać raczy?
— Tak, i wzajem o nie dla siebie proszę. Od pierwszego już spotkania z panem zamarzyłam, że... może... może... nakoniec będę miała przyjaciela!
— Jakto? Nikt dotąd?
— O! wielu nazwę tę nadawało sobie i wiele razy w prawdziwość jej wierzyłam — przez chwilę. Mowa ludzka zawiera w sobie mnóstwo samozwańców. Imię przyjaźni i przywiązania otrzymuje w niej często — pajęczyna. Wiatr powieje, fala przepłynie, skrzydło muszki po-