Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanął, a teraz, gdy groza pożogi dosięgała szczytu, milczenie panujące wśród kobiet przerwał słowami:
— Co za przepyszny widok!
Krótkie, zdaje się, słowa, a jednak sprowadziły następstwo dość skomplikowane. Panna Janina ruchem powolnym ku temu, co je wyrzekł, twarz obróciła, dobre pół minuty patrzała na niego, milcząc, aż znowu, jakby siłą niewidzialną popchnięta, postąpiła kilka kroków i obok matki stanęła. Tym razem pan Władysław nie poszedł za nią, bo z prawdziwie artystycznem znawstwem przypatrywał się przepysznemu widokowi, przez szkła binokli, w których migotały drobne odbicia ognia.
Ogień, pomimo stawianego mu oporu, objął już dwie siedziby chłopskie, dwóm innym zblizka zagrażając, bo z trzaskiem rakiet wystrzeliwały zeń płonące głownie i ku sąsiednim dachom leciały powietrzem, pełne wrzawy, spieki, dymu i blasku. Ten blask odbijał się w rzece, która płynęła nizko, u stóp wysokiego brzegu, ale nie złoty i nie tańczący most kładł na wodę, tylko słał na niej od brzegu do brzegu smugę czerwoną, do krwi rozlanej podobną. Na przestrzeni znacznej wyraźnie widać było, jak fale, napływające z grubej pomroki, w tę przestrzeń wpływając, zakrwawiały się, płynęły coraz czerwieńsze i z jej obrzeżyn wpływały