Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzu, już mocno pomierzchłem, rozlał się blask ogromny i na powierzchnię rzeki, pod którą już pogasły świetne odbicia obłoków, rzucił słup światła, do złotego mostu podobny.
Był to także most drżący i tańczący, bo składające go złote smugi, kółka i krople, drgały i tańczyły, wraz z ruchem fal, które drobnemi zmarszczkami przepływały wciąż, przepływały, do warg uśmiechających się i delikatnych podobne. Ciepło też upalne, prawie piekące, uderzyło w zmrok świeży i rzeźwy, a w górze, z wierzchołka stosu, oplecionego językami płomiennymi, wybuchał dym gruby, gęsty, prawie czarny, u początku rojem iskier gęsto nadziany i potem jeszcze zrzadka, coraz rzadziej, z ciężkich kłębów sypiący na rzekę iskry. Wiatr pochylał go w stronę przeciwległego brzegu rzeki coraz więcej, coraz niżej, aż, zgiąwszy olbrzymie swe tułowie, nad mostem, który drżał na wodzie, rozwinął w powietrzu most drugi, kłębiący się aż do obrzeżyn boru i wsuwający się w ciemne jego wnętrze.
Gałęzie trzaskały, roje iskier rozsypywały się na wsze strony, trzej malcy, od olszynki wracając, dźwigali brzemiona nowego paliwa, a pan Witold, rozweselony tak, jak on jeden rozweselać się umiał, z hołupcem do młodej żony przyskoczył, za rękę ją porwał i w takt przyśpiewywanego mazura, krokiem mazuro-