Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego widoku rozbolałe, widokiem tej dziecięcej nędzy i niewinności poił i goił.
— Chlebka chcesz? — powtórzył.
Ale Chtawjan o chlebku nie myślał wcale, syty był i czarne oczy, szeroko rozwarte, utkwił w szybie, przez którą znowu widać było poważnie tym razem siedzącego, u wrót Kurtę. Mały palec ku szybie wyciągnął i zaszczebiotał:
— Ciu-cia! ciu-cia!
— Sobaczka! — rzekł Paweł.
— Sio-bać-ka! — powtórzył Chtawjan.
I zaraz potem, ku człowiekowi, który na rękach swych go trzymał, zwracając się, poważnie zapytał:
— A ti kto?
I kilka jeszcze razy zrana już zadawane przez się pytanie, ze śmiechem, z natarczywością, z rękoma, w zarost Pawła zatopionemi, powtórzył:
— Kto ti? Kto ti? Kto ti?
Paweł, nie spuszczając z niego oczu, uśmiechał się coraz wyraźniej i weselej.
— Tato! — odpowiedział.
— Ta-to? — jakby ze zdziwieniem, przechylając na bok główkę, zapytało dziecko.
— A tato!
Ale w tejże chwili uczuł, że cienkie i gibkie ramiona kolana mu obejmują.
Franka, klęcząc, do kolan jego głowę tuliła i dziękowała mu, dziękowała, bo teraz dopiero uwierzyła, że jej z chaty swej nie wypędzi i dla dziecka jej ojcem będzie. Jak wzburzony wrzątek wylewały się z niej słowa wdzięczności, radości, podziwienia dla jego dobroci. Potem zaczęła przysięgać, że teraz już zawsze, zawsze poczciwą i posłuszną będzie, a jego kochać i szanować nie przestanie do śmierci; gdyby zaś kiedy przestała, sama sobie pętlę na szyi zawiąże lub otruje się, aby ziemia takiego potwora już nie nosiła, jakimby ona była wtedy.
Paweł dziecko na ziemi postawił, a rozpłakaną, u kolan jego po ziemi pełzającą kobietę na ławie posadził, a kiedy szlochać, dziękować, przysięgać nie przestawała, sam przy niej usiadł i zcicha, łagodnie przemówił:
— Cicho! no, cichoż już, moja ty biedna! Moja ty nieszczęśliwa! cicho! cicho!
W ręce go całowała, ale przybliżyć się do niego, objąć go nie śmiała jeszcze. Prędkim, gorączkowym szeptem mówiła: