Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatrzymał się, na kobietę, przed ogniem stojącą, spojrzał, a spotkawszy się z jej niespokojnym wzrokiem, powieki spuścił.
— Wszystko w chacie na tem samem miejscu, gdzie dawniej było — zniżonym głosem zaczął — bierz, gotuj, jedz i dziecku dawaj. Rób, co chcesz. Ty tu znów taka sama gospodyni, jak i wprzódy była.
Cała naprzód podana, z trwogą w oczach wsłuchiwała się w jego słowa, a przy ostatnich uczyniła ruch taki, jakby rzucić się ku niemu chciała. Ale on prędko zwrócił się ku drzwiom i z progu, nie oglądając się, rzekł jeszcze:
— Przed wieczorem powrócę... jeżeli boisz się sama zostawać, drzwi na zasuwkę zamknij.
Mocne postanowienie już był powziął, ale było w nim jeszcze coś, co go ku wolnemu powietrzu, ku bystrej, burzliwej wodzie ciągnęło: może jakiś wstyd niepokonany, ból, nożem w sercu tkwiący.
Dwa wiosła w sieni stojące wziął i, o ramiona je oparłszy, szerokiemi krokami z góry zstąpił. Wkrótce wśród szerokiego szlaku rozlanej rzeki czółno jego, jak czarny punkcik, na ciemnych falach wznosząc się i opadając, z szybkością ptasią w dal pomykało, a przed nim, za nim, wkoło niego, rozlegał się szumiący i nieprzerwany śpiew bystrej, burzliwej wody. Szumnie i nieprzerwanie śpiewała mu ona teraz o ranach zdradzonej miłości i żądłach zazdrości i o słodyczach nadziei, zmieszanych z trucizną wspomnień, przedewszystkiem zaś może, przedewszystkiem o tem zadaniu ludzkiem, dobrem, świętem — ratowania i zbawiania, które już było zniknęło mu z oczu, a teraz znowu przed nim powstawało i blask, podobny do księżycowego światła, rzucało na postarzałe, siwiejącemi włosy okolone jego oblicze.
Na godzinę przed zmrokiem wszedł do chaty i zobaczył Frankę, na łóżku leżącą. Nie spała i, ujrzawszy wchodzącego, szybko na pościeli usiadła, z głowy wilgotną chustkę zrywając.
Stawiając u ściany wiosła, zapytał:
— Głowa boli?
Odpowiedziała, że teraz jest jej daleko już lepiej: odpoczęła...
— To i dobrze, że odpoczęła...
A po krótkiej chwili zapytał:
— Chtawjan śpi?
— Zasnął. Cały dzień dokazywał tak, że niech Pan Bóg