Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siły pociągu, któraby zdołała go ztąd oderwać; że cokolwiekby znosił i czegokolwiek pragnął, tu, a nie gdzieindziej tkwić musi, jak w zdroju kropla wody, lub w smudze słonecznej drobina światła. Pomyślał, że był niezawodnie dla tego kawałka świata kroplą wody i drobiną światła, a woda użyźnia i światło roztrąca ciemności.
Niedaleko miejsca, na którem siedział, znajdowała się kępina mchów suchych, pomieszanych z igłami, opadłemi z sosen, ze splotami gałązek, upstrzonych resztką kwiatów i liści. Pochylił ku niej głowę tak nizko, że skroń jego spoczęła na liliowym atłasie spóźnionego wrzosu. Wtedy do ucha jego dochodzić zaczęły dziwne szmery i szelesty, jakby chód robaczków we mchu i wrzosie, jakby fruwanie skrzydeł drobnych pod zeschłymi liśćmi, jakby jeszcze toczenie się powolne lub wartkie strumyków wązkich, jak nitki cieniuchnych, a niezliczonych. Strumyki te były sokami ziemi, płynącymi pod jej skorupą i rozbiegającymi się na wsze strony: pod pola, pod lasy, pod dwór zapolański, rysujący się na tle zorzy wieczornej, pod wioskę, stojącą szarym pasem u liliowego wschodu.
Zenon Hornicz słuchał tych szmerów uchem uważnem i chciwem, a niebawem począł rozpoznawać mowę ziemi, którą rozumiał, albowiem żył z tą ziemią od dawna w związku miłości wielkiej. Były w tej mowie rzeczy różne: skargi, dziękczynienia, płacze ciche, śpiewy przewlekłe, podobne do tych, które piastunki nucą nad kolebkami dzieci chorych. Były w tej mowie ziemi, oprócz szeptów i szmerów, tętna pulsu potężnego, idące z głębin