Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo ja, proszę pana, z panem Górkiewiczem nie pojadę!
— Nie pojedziesz! Dlaczego? Przecież nie namawiałem cię, abyś został.
Pawełek wahał się, czy namyślał przez chwilę, potem odpowiedział z powagą u niego niezwykłą:
— Pan mię nie namawiał, ale dobroć pana mię namówiła.
— Jakto? wytłumacz to, co mówisz!
— Co tu tłumaczyć? Postąpiłem, proszę pana, jak ostatni nikczemnik. Pan mię z nędzy wydobył, hodował, lubił, uczył, człowiekiem zrobił: a ja, nietylko że chciałem pana porzucić i postąpić zupełnie inaczej, niż mi pan przez całe życie doradzał, ale jeszcze taiłem się przed panem z projektami swemi, jak przed wrogiem. Myślałem, że pan mię znienawidził i pogardza mną jak psem... bo i byłem gorzej niż psem... A tu przy obiedzie, kiedy panna Rozalia tak skompromitowała mię przed wszystkimi i przed bratem pańskim i chciała mię kąsać, tak jak to ona czasem umie, pan ujął się za mną i mrugnął, śmiejąc się do mnie, jak do przyjaciela... A potem znów przy każdem spotkaniu ciągle tylko dobrze i dobrze, jakby nic nie zaszło, i tylko: co ci jest, Pawełku? czegoś ty taki mizerny? Myślałem, proszę pana, że zginę ze zgryzoty sumienia i żalu. Nie mogłem pomówić z panem, dopóki pan miał gościa. Ale teraz, zobaczywszy, że pan sam jeden idzie w pole, nie wytrzymałem już i pobiegłem... Mój panie drogi, mój złoty, mój najukochańszy, dobroczyńco mój najlepszy, daruj mi, zapomnij o mojem głupstwie,