Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechnęła się do sąsiada prawie zalotnie. Kurczątko próbowało podlatywać i w połowie obiadu cieniutkim swym głosikiem zaczęło mówić o swojem dawnem zamiłowaniu do muzyki, tańców i strojów.
— Ależ bratowej i teraz także wszystko to się należy! — zawołał Wiktor. — Państwo nie bawicie się tu nigdy! Czy być może? Ależ to dla pań obu jest krzywdą wielką! Trzeba koniecznie, Zeńku, abyś postarał się dom ożywić i postawić go na stopie towarzyskiej... Przecież tu muszą być jakieś sąsiedztwa. Dlaczegóż nie udzielacie się im, nie zbieracie ich u siebie?
Kobiety milczały, Zenon odpowiedział:
— Po pierwsze, sąsiedztwa są tu nieliczne i niezajmujące. A powtóre, gdybyśmy zaczęli udzielać się i u siebie zbierać kompanie, Zapolanka uleciałaby z wiatrem, jak puszek.
Powiedział to tonem szorstkim, jakim prawie nigdy nie przemawiał, i zaraz tego pożałował, ale niepotrzebnie, bo Wiktor nie miał widocznie skłonności do spostrzeżeń drobiazgowych.
— Co? — zawołał — Zapolanka uleciałaby z wiatrem! Ależ to być nie może! Kto jest w tak świetnych interesach, jak ty, mój drogi...
— Nie zapytywałeś mnie o stan interesów moich, więc i nie wiesz...
— Jak to nie wiem! Przecież znam Zapolankę i widzę, że na taki sposób życia, jaki prowadzicie, jest ona aż nadto wystarczającą...
— Nie mówiłem, że jest niewystarczającą, —