Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego, jest przymiotem bardzo cennym, darem prawie cudownym, który nawet kurczątka skurczone i lękliwe przerabia na wiewiórki płoche i skaczące, a posępne chmury przemienia w motyle. On, Zenon, chciałby bardzo być równie wesołym, ale nie może; chciałby bardzo biegać, śmiać się, podnosić śliwki i, zamiast do kosza, rzucać je pokryjomu na plecy kobiet i dzieci, a zagrożony ich zemstą, uciekać, zasłaniając się rękoma, połyskującemi ogniskiem świateł tęczowych. Nie może. Z uśmiechem przypatruje się zabawie, ale nie może wziąć w niej udziału. Czuje się jakoś ciężkim. Co to takiego przygarbią mu plecy i przykuwa do ziemi stopy? Przecież nie starość! Wiktor jest od niego starszy o całe cztery lata. Różnica temperamentu, różnica umysłu. Po chwili pomyślał: różnica losu. Wszystkie te trzy różnice istniały niezawodnie, i sam nie wiedział, która była najważniejsza. Dość, że były i wszystkie przemawiały na korzyść Wiktora, a na niekorzyść jego. Tam było zdrowie ciała i ducha, trzeźwość, energia, miła wesołość, ośmielająca najtrwożliwszych, rozchmurzająca najposępniejszych; tu — myśli ciemne i uczucia wiecznie nienasycone, które z głodu gryzły tajemnie serce, chore na tęsknotę za niepodobieństwem, — na marzenia nieziszczalne, — na wątpienia o wartości wszystkiego, na świecie i swojej własnej. Jednem słowem: niedołęstwo. Tam dzielność, tu niedołęstwo. Tak myśląc, Zenon uczuł się wobec świetnego brata swego niezmiernie małym i marnym.
Zabawa dokoła drzewa śliwowego trwała długo, potem przeniosła się pod gruszę, której owo-