Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sząc ku jego twarzy oczy bardziej jeszcze niż zazwyczaj łagodne i stroskane, przemówiła lękliwie:
— Mój Zenku, jak mnie to okropnie boli, że Rózia była dziś znowu taką...
Zenek, nie odrywając wzroku od grupy drzew, powleczonych przez jesień barwami rdzawemi i żółtemi, myślał:
— Gdybym był tem, czem być miałem, czem już trochę byłem, malowałbym tę grupę drzew.
A żonie odpowiedział:
— Nie dbaj o to, moja droga, tak, jak ja nie dbam...
Jednocześnie z temi słowy miał w głowie inne.
— Kłamię, bo te drobne śpilki życia drażnią mnie niesłychanie...
Ona zaś mówiła dalej głosem coraz cieńszym:
— Ty to przeze mnie znosisz, bo to przecież moja siostra, ale cóż ja zrobię?
— Naturalnie! Cóż możesz zrobić? niema tu nic do zrobienia!
Rozmowa taka powtarzała się przynajmniej dwadzieścia razy na rok, to jest za każdym razem, gdy Rozalia zaczynała mącić zgodę domową. Hornicz myślał:
— Tamta od dzieciństwa tak jej imponowała swoim umysłem wyższym i charakterem fantastycznym, że odebrała jej zdolność do oporu najlżejszego. Osa i kurczątko!
Kurczątko, bardzo stroskane, niemal już piskliwie prawiło mu u boku:
— Taka jest dziwna... czasem idzie spać w najlepszym humorze, serdeczna, grzeczna, miła, a na-