Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy Hornicz napominał lokajczyka za brudną twarz i ręce. Sabina zaś, trwając ciągle w usiłowaniu rozpogadzania atmosfery, zwróciła się do męża:
— Ciekawa rzecz, co tam teraz porabia nasz Wicuś?
Był to ich syn szesnastoletni, który przed tygodniem odjechał był z wakacyi do szkół.
— Jeszcze pewno w gimnazyum siedzi, bo jest dopiero druga godzina, a ich wypuszczają o trzeciej — prędko zagadała Anielka.
Wspomnienie o synu pogłębiło zmarszczki na czole Hornicza. Z powodu tego dziecka doświadczał troski dość ciężkiej. Zato w twarzy Rozalii to wspomnienie odbiło się, jak malutki promyczek słońca w gęstej chmurze. Zwolna i na nikogo nie patrząc, przemówiła:
— Pisałam dziś do Wicusia, bo zdaje się, że nikt jeszcze dotąd nie pisał do niego.
— Jeszcze niema dwóch tygodni, jak wyjechał — tłumaczyła się Sabina.
Rozalia, jakby nie słyszała wcale głosu siostry, rzekła jeszcze:
— Pisałam, aby wziął od Rogowskiego część mego procentu i sprawił sobie nowy mundurek.
Hornicz po raz pierwszy z niejaką żywością przemówił:
— Niepotrzebnie to zrobiłaś. Ten, który ma, wystarczyłby mu jeszcze na rok cały. Wicuś okazuje zanadto skłonności do elegancyi i popisywania się wszelkiego rodzaju...
Rozalia, podnosząc głowę, odpowiedziała sucho: