Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed nim o swoim smutku gadać, ale cóż on pomoże, kiedy — głupi!“
Jednak nazajutrz dzień błysnął, choć bladem, ale złotem słońcem, błękit nieba przez koronki bezlistnych krzaków do okien świetlicy zajrzał; Zaniewska przyjechała i przywiozła siostrze trzy spodnice, które sama utkała, dywanik kupny z jelonkiem i parę funtów najpiękniejszego w świecie lnu. Spodnice, jak spodnice, choć piękne i mocne, były jednak dobrem, którego znakomitą ilość Salusia już posiadała; ale jelonek na dywaniku wydał się jej cudem piękności, a wobec lnu poprostu wpadła w zachwycenie. Po babkach, prababkach miała odziedziczoną namiętną słabość do lnu i prząść lubiła ogromnie, a od roku już nie przędła. Zaraz też kołowrotek swój ze świronka przyniosła, w świetlicy u długiego pieca go umieściła, garsć lnu przytwierdziła do osady i, na stołku usiadłszy, palcami w wodzie umoczonemi cieniutkę nitkę wysnuwać, a stopą o ponoże rytmicznie uderzać zaczęła. Kólko w ruch się puściło, kręciło się, warczało, aż migotało, nitka coraz gęściej, coraz grubiej owijała się koło szpuli, a prządce, z krwi babek i prababek, z bujnej a ulubioną pracą rozkołysanej młodości, na myśl z ust wypływała wesoła piosnka:

— „Nad strumykiem stała,
Tra la, la, la, la,
Rączki załamała,
Tra la, la, la, la,
Cóż ja pocznę biedna,
Tra la, la, la, la,
Że ja jestem jedna?
Tra la, la, la, la!

Kiedy tak siedziała przed warczącem i migocącem kółkiem, z opuszczonym na plecy warkoczem i rozbłysłemi oczyma, z rękoma nieco ku osadzie podniesionemi, ze stopą rytmicznie ponoże ruszającą i na całą świetlicę, na cały dom, prawie na całe podwórko, skoczną