Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego tyczkowatą, cienką figurę, otwarte usta, wytrzeszczone i w nią wlepione oczy i zrazu śmiech, a potem gniew ją ogarnął.
— Czego pan Władysław chodzi za mną jak cielę za krową! — sarknęła — proszę siąść i ludziom nie plątać się pod nogami!
Zlękniony, natychmiast na najbliższym stołku usiadł, a na jej usta wystąpił i długo z nich nie znikał uśmieszek ledwie widzialny, lecz zły i wzgardliwy. Rozmowy nie starał się zawiązać z nią ani razu, ale kiedy do wieczerzy zasiadano, z wielkim gwałtem zerwał się ze swego stołka i Pancewicza z jednej strony, a Jaśmonta z drugiej łokciami roztrącił, aby przy Salusi usiąść. A jaką korzyść w tem siedzeniu przy niej mógł dla siebie upatrywać, nie rozumiała, gdyż ani słowa do niej nie przemówił, tylko ciągle na nią patrzał i raz bardzo delikatnie pod stołem za suknię ją pociągnął. Uczynił to dlatego, aby wzrok jej ku sobie skierować i dlatego także, aby dotknąć się choćby jej sukni; ale ją, od stóp do głowy przebiegł dreszcz taki, że aż wstrząsnęła się i pierwszy raz uczuła do tego dzieciaka taki wstręt, jaki od dzieciństwa czuł do ślimaków. Jego powolne, niezgrabne ruchy, podługowata, blada twarz, nawet miodowy wyraz oczu i uśmiechu, nieprzeparcie przypominały jej ślimaka. Uczucia te wzrastały przy każdych nowych odwiedzinach Cydzika, które powtórzyły się jeszcze parę razy, aż nakoniec nie miała dla niego w myśli nazw innych, jak mazgaj, kołek, gawron, ślimak, smarkacz — tę ostatnią szczególniej. Prawie pacholęcy wiek narzeczonego wzbudzał w niej odrazę, ze wzgardliwem lekceważeniem połączoną. Wolałaby już — o, sto razy wolałaby — wyjść za starego. Wiedziałaby przynajmniej, że powinna go szanować, że bez ubliżenia sobie może mu być posłuszną, że w każdym wypadku znajdzie u niego rozumne i doświadczone zdanie. Ale ten! Boże, zlituj się! ze swojem rozkochaniem wydawał się jej czemś budzącem takie