Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Babunia.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jesteś zupełnie takim, jakim byłeś, gdy, siedząc przy moich krosienkach, po raz pierwszy rzekłeś, że mnie kochasz.
Z uśmiechem wskazał wstęgę blado-złotą, po której szli i rzekł:
— Popatrz!
Spojrzała — jak dziewczyna w strumieniu przejrzała się we wstędze, usłanej z promieni, — i zobaczyła siebie młodą, wysmukłą, hożą, całą w bieli, z mgłą ślubnego woalu na włosach kruczych. I nie tylko zobaczyła, ale także uczuła się młodą, hożą, gibką, ze stopami, zrywającemi się do biegu, z powiekami, wstydliwie opadającemi na oczy olśnione i zdumione. Płonąc radością i zawstydzeniem, szepnęła:
— Gdziez się podziały lata, które, jak ciężkie pługi, orały mi ciało i duszę?
On, razem z nią pochylony nad zwierciadłem blado-złotem, odbijającem postacie młode i napowietrznym płaszczem miłości okryte, odpowiedział:
— Bóg kocha ciężko strudzonych i wraca im młodość.
Znajdowali się już bardzo wysoko, wśród gwiazd, których kule ogromne, złote, rubinowe, szmaragdowe, zakreślały w przestworzach nieskończonych harmonijne elipsy i koła. Nieskazitelna czystość eteru rozlegała się po tych przestworzach; w ciszy, pełnej świateł, linii, ruchów zgodnych a swobodnych, mleczne drogi rozwijały kobierce, gubiące się w nieskończoności; komety świetlne przelatywały, szumiąc warkoczami, splecionymi z pło-