Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy gromadce ostów, które w powiewie wiatru zawzięcie trzęsły siwemi brodami.
Roman wydawał się zamyślonym, smutnym i nawet bledszym trochę, niż zazwyczaj. Pan Romuald przeciwnie, z ożywieniem i zapałem szeroko tłómaczył synowcowi, jakim jest gatunek ziemi, którą końcem laski rozgrzebywał. W bramie stanął i wzrokiem rozbłysłym zataczając dokoła, w boki się ujął:
— Skarby, kotku, nie majątek. Ziemię to oni uprawiają nieźle, nie najlepiej, jednak nie źle, bo, co tu robić, dochody daje, a któżby mógł nie dbać o dochody? Ale powiadam ci, kotku, że jednak nie dobywa się z niej tego, co mogłaby wydać... co tu robić, nie dobywa się i koniec. Co? jak? dlaczego? Ty się tam na tem nie znasz! Wczoraj nie byłeś, dziś jesteś, jutro nie będziesz. Mało wiesz, co tu robić, mało znasz, mało dbasz...
Roman, głosem stłumionym trochę, przerwał:
— Mój stryju, dobrze to małej Broni nazywać mię australczykiem, ale ty stryju... chciałbym, abyś ty...
Pan Romuald wpadł mu w mowę:
— Niechże Bóg broni, kotku, abym ci miał krzywdę taką wyrządzać! Bronię nawet, co tu