Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepszy z ludzi... cha, cha, cha, cha! Czemuż nie powiedziała: rabuś, bankrut, świeży wyzwoleniec turmy... O, dziecko nieszczęsne, którego wyobraźnię sposobią do lotu sny o bohaterach — takich!
W ogrodzie kaniowskim był staw obszerny, który niegdyś zdobił dwór ten szybą kryształową, a teraz, nieco już zamulony, z brzegami wysychającemi, zieleniał zdala powierzchnią, okrytą pleśniami. Ale drzewa rosły nad nim tak, jak dawniej, a wśród nich cztery sokory młode, lecz już wysokie, które w języku rodzinnym Domuntów nosiły imiona czterech synów rodziny. Stary Domunt, zwyczajem tradycyjnym w wielu domach, zasadzał był własnemi rękoma każde z tych drzew, w roku przybywania na świat każdego z synów. Sokora Marcelego miała względem innych wysokość i powagę siostry najstarszej; Kazimierz stanął przy swojej, objął ją ramieniem i do jej pnia przycisnął zimne czoło.
Wieczór wiosenny pachniał wilgocią świeżo spadłego deszczu i migotał gwiazdami z za obłoków, przelatujących pod niebem z szybkością fal, pędzonych wiatrem. Mięsiste liście sokory, z któremi wiatr igrał, sprawiały szmer podobny do łopotu skrzydeł, a lipy, w pobliżu rosnące, szu-