Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doprowadziło go na dno przepaści, zaludnione takiemi widmami, że doświadczył żądzy ucieczki chociażby przez wrota śmierci.
Najmłodsza z sióstr garnęła się do niego, śpieszyła z oddawaniem mu przysług drobnych, przypominała dawną jego dobroć dla niej, o której przechowała mętne wspomnienia. Ale on ją obojętnością udaną ranił i zrażał. Nie czuł się godnym przyjaźni i pieszczot tego dziecka. Ta niewinność nie powinna była bratać się zblizka z krwią i błotem, które go okrywały. Lunia martwiła się i dziwiła. W jej wyobraźni dziecinnej bracia prawie nieznani stali się bohaterami jednego z tych mytów, które błądzą po wyobraźniach dziewcząt, wzrastających w odosobnieniu od świata i mających w sobie zarody marzycielstwa. Wyidealizowała ich, modliła się za nich i — do nich. Nikt nie myślał o wyprowadzaniu jej z błędu, który zresztą dla matki szczególniej wcale nie był błędem. Jakiekolwiek cienie padały na obrazy tych drogich nieobecnych, ukrywała je przed samą sobą, cóż dopiero przed dzieckiem najmłodszem; światła, jakiekolwiek były, prawie pomimowoli zwiększano tu i wysuwano naprzód, nietylko przed obcymi, ale przed samymi sobą.
Raz tedy, u stołu, dziewczynka rozgadana, co