ścierniskami, poplamionemi przez ciemne płachty ziemi świeżo zoranej i przez majową zieloność łanków końskiego zębu, pałacyk Oławickich, w potężnej grupie drzew świecił białością olśniewającą. W innej stronie, inny punkt biały, dalszy, lecz jeszcze dość wyraźny, aby rozpoznać że jest nim kościół. Tuż pod wzgórzem, do boku jego jednym krańcem przyczepiona, niwka gryki kwitnącej. Możnaby mniemać, że na ten kawałeczek ziemi spadł śnieg gęsty, gdyby z pod białości puszystej nie przebijały się nakształt sieci żyłek czerwone łodygi i listki.
Roman stanął i towarzyszkę swoją zatrzymał.
— Patrz, patrz! znowu pałacyk górowski! zewsząd go widać! A tam, to kościół parafjalny Zawrocki, prawda? Jakaż ta gryka biała! Aż oczy mrużą się od tej białości.
Obejrzał się na przebytą drogę. Nad łąką wznosiła się para lekka, której nie spostrzegł gdy przez nią przechodził. Już też zaczynała się rozpraszać, ale jeszcze tworzyła mgiełkę, w której drzewa i krzaki, stały jak w porozdzieranej krepie srebrnawej. Wilgotna świeżość wiała ztamtąd i trochę tej tajemniczości, którą mają cienie, leniwie usuwające się przed pełnią światła. A po-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/226
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.