Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już zarumienione, poruszały się w powietrzu swojem drżeniem wiecznem i sprawiającem ciche furczenie, które słabem echem wtórowało klekotowi wody. Mnóstwo roślin z końcem lata rozkwitało powtórnie; marchwie dzikie tworzyły gaje zielonawo-białe, przytulje opuszczały na trawę zwoje żółtych koronek, u stóp boru iskrzyły się szafirem i purpurą wielkie kiście żmijowców i krwawnic. Słońce, ukryte jeszcze za borem, przysyłało tu tylko skośne promienie, które osypywały wodę deszczem iskier srebrnych, lecz trawy i kwiaty pozostawiały w cieniu chłodnym i wilgotnym. Niekiedy, w głębi boru, ozywało się chrapliwe krakanie wrony, lub przeszywał powietrze ostry pisk krogulca; od dworu Darnowskiego zaleciały parę razy stępione przez odległość szczekania psów i stuki siekiery; potem znowu stało się cicho, tylko strumień klekocze po kamykach i różowe listki osin, upowitych w chmiele, drżą w powietrzu, wtorując strumieniowi słabem furczeniem. Po błękitnem niebie idą zwolna stada obłoków białoszarych, puszystych...
Roman, który przebył już znaczną część łąki, stanął tu, zatrzymany wdziękiem ładnego kącika natury. Miał na sobie ranne, modnie skro-