Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmrokiem, jak ton na akordzie z tonami innemi, zlewa się z ciszą, samotnością, z zimą i nocą. Świat ze swoim hałasem, z gorączką, z wirem, blaskiem i jego upojeniami tak ztąd daleko, że można mniemać, iż ciemność, wisząca za oknem, jest przestrzenią między planetarną, która rozdziela dwa różne globy. On wyrzekł się tamtego. Mógłby znajdować się w jego blasku, wirze, gorączce i upojeniach, ale nie chce. Dla czego nie chce? Co przykuło go do ciszy, samotności, zimy i nocy? W kącie pokoju świeci iskra stalowa, którą światło lampy krzesze w żelazku kosy, opartej o ścianę. W innem miejscu, na ścianie, występują z mroku linje wielkiego krzyża, surowe i czarne.
Roman przetarł dłonią czoło i oczy. Powstawało w nim uczucie szacunku, zmieszanego z podziwieniem dla czegoś, czego jeszcze nie mógł wyrozumieć do dna.
Drzwi pokoju otworzyły się prędko i głośno. Przedtem jeszcze Roman mógł był usłyszeć szybkie stąpania po wschodach, ale był tak zamyślonym, że nie usłyszał. Teraz zobaczył we drzwiach człowieka wysokiego i bardzo szczupłego, który na pierwszy rzut oka wydał się mu nieznajomym. Z ręką na klamce, w posta-