Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowisku i przywiązanych do niego zajęciach. Myśląc o nich, nudził się z góry. Może mu tam nie jedna Irma lub Aurora, nie jedno widowisko, nie jedna muzyka, nie jeden przysmak przyniosą rozrywkę, nawet upojenie. Ale czy to będzie szczęściem? Czy to będzie celem? Wie dobrze, że nie. Ale gdzież szukać tego szczęścia i tego celu? Czy wogóle istnieją one na ziemi? Bardzo być może, iż każde istnienie ludzkie jest takim kompromisem pomiędzy pragnieniami, których człowiek ani zaspokoić, ani nawet wyrozumieć jasno nie jest w stanie, a rzeczywistością jasną, ciasną, żelazną, niezbędną. Cóż robić, skoro inaczej nie można? Trzeba przyjąć życie takiem, jakiem jest, jakiem w ręce włazi, chociaż nawet nie zaspakaja pożądań jakichś dziwacznych i niezrozumiałych. Inaczej nie można. Trzeba to wszystko w garść zebrać i za okno wyrzucić, a żyć tak, jak żyją wszyscy, jak pozwalają warunki i stosunki, wśród których człowiek urodził się i obraca. Inaczej nie można.
Późno usnął i, obudziwszy się śród nocy, ze zdziwieniem słuchał odgłosu, który z za okna zamkniętego dochodził wyraźnie, podnosząc się z dołu ogrodu, jakby z odległej głębi. Był to odgłos ostry, przenikliwy, złożony jakby ze stru-