Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czach gospodarskich zrazu, a potem i o innych, ale dla Romana zarówno niewiadomych. Wmieszały się wkrótce do rozmowy Irena i Bronia, bo mężczyźni zwrócili się do nich z zapytaniami, o jakichś ludzi, którzy przyjechać mieli, o jakieś papiery, Irenie do schowania dane, o jakieś dzieci, których gromadka codzień tu zkądciś przychodzi. Przy jednej z odpowiedzi, dłuższej od innych, ściągła twarz Ireny zajaśniała wielką świeżością bladawej cery, a szare oczy jej wypełnione blaskiem, odbiły w sobie uśmiech ust rumianych i delikatnych. Roman nie mógł przez chwilę oczu od niej oderwać. Jakiś sen jego dawny, dawny, zapomniany, stawał się rzeczywistością. Ładna jest, ładniejsza, niż była dawniej. Zupełnie rozkwitła i dziwnie pogodna. Tę pogodę jej, wielki spokój, panujący w jej ruchach i rysach, spostrzegał ze zdziwieniem, z pewnem też wzruszeniem zapytując siebie w myśli: «czy też ona nie czuje całego smutku i całego niebezpieczeństwa położenia swego? Ma już pewno lat 25, tak, tak, bodaj dwudziesty szósty... Patrzeć tylko, jak starą panną zostanie! Dlaczego?
Myśli te przerwała mu pani Paulina, która spostrzegłszy, że od chwil kilku gość w rozmowie, toczącej się przy stole, nie bierze udziału, mó-