Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

policzku Bronię która, jej i gościowi przyniósłszy herbatę, na stole ją postawiła, a sama przyklęknąwszy, matkę w kolano pocałowała, poczem, śmiejąc się, w podskokach wybiegła do jadalni po sucharki do herbaty. Pani Paulina zwróciła się do Romana z zapytaniem:
— A dziewczynek takich, jak ta moja, czy dużo tam widywałeś? pewno nie, pewno nie!
I wązkie, pożółkłe usta jej zaśmiały się szeroko, blady błękit źrenic pociemniał. Ale w minutę potem wzdychała znowu:
— Ach, ach, ach! jak ja teatr lubię! ach, ach, ach! W młodości bywałam czasem w teatrach... teraz oddawna nie bywam już nigdy, nigdy... ach, ach, ach!...
Spojrzała w okno i zupełnie już innym głosem zawołała:
— Stefek wraca! Broniu! Broniu!
— A co, mamusiu? — zadzwonił w drzwiach głosik podlotka.
— Poproś Irusi, aby wieczerzę dawała prędzej, prędzej... Stefek głodny być musi, a także tatko już ze stodoły wyszedł i do domu idzie!
Roman widział przez okno, jak Stefan szerokiemi krokami przechodził dziedziniec i na ganku przemówił kilka słów do Broni, która na jego