Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdołam! O czem tylko pomyślę, wszystko przemijające, kalekie, fałszywe, abo też takie obojętne, że krokubym nie zrobiła, aby je doścignąć... Cóż ja pocznę? I sama odmienićbym się żądała, ale to nie jest w mojej mocy...
— O ludziach zbyt złego myślenia nabrałaś! Są przecie pomiędzy nimi godni szanowania i lubienia.
Pierwszy raz z niejaką żywością odrzekła:
— Ja też nikogo nie oskarżam, ani nikomu źle nie życzę. Tylko żem ludzkiej dobroci i wdzięczności, a zarówno i ludzkiego miłowania dobrze skosztowała, to już i słodkości żadnej od nich się nie spodziewam. Owszem, niech sobie szczęśliwości wszelkiej używają, i samabym jeszcze czem tylko mogła do tego dopomogła, ale ani weselić się z nimi, ani nadziei na nich ufundować za nic już nie mogę!
Prawda: na nikogo nie wyrzekała, nikogo nie oskarżała ani jednem słowem. Ale wiadomo, że boleść najgłębiej zasiada w tych właśnie, którzy jej złością, pomstą i oskarżeniami wylewać z siebie nie potrafią.
Po dość długiej chwili milczenia, niżej jeszcze nad robotą głowę chyląc, szepnęła:
— Tylko mi tęskno!... tak mi tęskno!...
Igła z palców jej wypadła, robota z kolan na murawę się zsunęła, a ona, wyprostowawszy