Morze nie stoi nigdy, zawżdy płynie,
Teraz kędzieże ustrzępi, w godzinie
Dnem wzgórę stanie, a ogromne wały
Wysokich będą obłoków sięgały...
Co tam potem następuje? nie pamiętasz?
Gdy to mówiłam, lekki wiatr szemrał w gruszy i strząsnął z niej garść liści, które rozproszyły się po deskach i u samych stóp naszych szły czas jakiś, z suchym szelestem drżąc i podskakując. Razem z szeleszczącymi u stóp jej liśćmi, Naścia zaszeptała:
Nic wiecznego na świecie,
Radość się z troską plecie,
A kiedy jedna weźmie moc najwiętszą,
Wtenczas masz ujrzeć odmianę najprędszą...
— A widzisz! Odmianę! W tem smętek, ale też w tem i pocieszenie się ukrywa. I tobie, po dniu pochmurnym, nie jeden raz jeszcze słońce wesoło zaświeci...
Z jej oczu bujne krople padały przy tych słowach na szarą chustkę.
— Żeby tylko dziaduńko wyzdrowiał! — szepnęła — żeby tylko on wyzdrowiał! jużbym wszystko insze na samym spodzie serca pogrzebała i mogiłkę tę z pokorą nosiła przez całe życie...