Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakież to samotnoście! Okolica pełną jest ludzi...
Wzniósł oczy w górę, a cała twarz jego, ściągła i ładna, okryła się wcale też ładnym wyrazem zadumy i tęsknoty.
— Pani lepiej jeszcze ode mnie wiadomem być musi, że pomiędzy ludźmi będąc, człowiek nie jeden raz znajduje się jak na pustyni.
— To się zdarza istotnie, ale ja pana Apolinarego widywałam tu nieraz w usposobieniu wcale wesołem.
Jakby na to dalekie napomknienie oczekiwał tylko, z pośpiechem zaczął:
— Pani pewnie na myśli ma te momenty, kiedym się w towarzystwie panny Anastazyi Tuczynówny znajdował, a ja też uczuwam wielką chęć całą zagadkę tę jasną przed panią uczynić...
— Jakaż to zagadka, że Naścia panu się podobała?
— Zadziwia mię, że z ust pani słowa te słyszę, bo nikomu to tajnem nie jest, iż w sercu ludzkiem mieszczą się często zagadki, których ono nijakim sposobem rozstrzygnąć sobie nie potrafia. Również i ja, takie myśli i zamiary, o jakich pani wie, w głowie nosząc, mogęż sercu swobodę przyznawać i zbytnim ciężarem przedwcześnie kark sobie obarczać, a drogę tamować?