Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mężczyzn, szarą lub białą, kładną się czarne plamy tużurków, w które ubrali się eleganci. Błyszczy pot na zaczerwienionych od zmęczenia twarzach, błyszczą oczy, z za warg niedomkniętych, bo chwytających oddech, co ucieka, białością pereł połyskują zęby, w bujnych warkoczach więdną astry różowe, krwawią się szkarłatem jarzębinowe grona.

Krąży słowik w szumnym lesie,
Gałązek się czepia...


Śmiech powszechny wybuchnął. Utrafiłże pan Ładysław, jak kulą w płot, przyśpiewką swoją w kontredans! Śpiewak skonfundowany umilkł, i hu! ha! kipi, skacze, przytupuje, balansuje dalej kontredans w kłębku pstrym i kręcącym się, jak kipiątek w zamkniętym garnku.
— Dzień dobry, pani!
— A! pan Apolinary Tuczyna! Pan nie tańczy?
— Zadziwia mię, że zapytanie to z ust pani słyszę...
— Dlaczego?
— Bom nie zwykł mieszać się do zabaw tak prostackich i jużbym nawet swoim humorem w tę ich wesołość utrafić nie zdołał.
— W tak złym pan dziś humorze?