Przejdź do zawartości

Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jezus Maria! Krew leci! — krzyknęła dziewczynka rzucając się do malca.
Pasażerowie schodzący śpiesznie pod pokład nie zauważyli tego.
Dziewczynka uklękła przy chłopcu, który był ogłuszony tym nagłym upadkiem, obtarła mu zakrwawione czoło i zdjąwszy prędko swoją czerwoną chusteczkę usiłowała jak najmocniej obwiązać mu głowę. Gdy ją wszakże przycisnęła do piersi, aby ścisnąć lepiej oba końce chustki, na żółtej jej sukienczynie, nad paskiem, została krwawa plama. Manio ocknął się i podniósł się po chwili.
— Czy cię boli? — zapytała Julieta.
— Nic mnie nie boli!
— Dobranoc ci!
— Dobranoc — odpowiedział Manio.
I zeszli po dwojgu obocznych schodków, do swoich sypialni.
Stary marynarz dobrze przepowiedział. Jeszcze dzieci nie posnęły, kiedy się rozpętała straszliwa burza. Ogromne bałwany tak gwałtownie natarły na okręt, że w parę minut jeden z wielkich masztów powalony został, trzy łodzie ratunkowe, z tych, które były uczepione w tyle okrętu, fale uniosły jak liście, a szturmujące okręt morze zmiotło cztery woły z przedniego pokładu.
Pomiędzy pasażerami zrobił się okrutny zamęt. Krzyki przerażenia, rozpacz, płacz, modlitwy buchnęły jak druga burza. Włosy stawały na głowie słuchając ich. Morze wrzało. Nawałnica noc całą szalała wzmagając się ciągle na sile. Dniało już, a ona jeszcze rosła. Olbrzymie fale bijące w statek z ukosa zalewały pokład tłukąc, łamiąc i zmiatając w otchłań co tylko na nim było.
Platforma pokrywająca maszynę była zgnieciona, a woda nalewała się do wnętrza ze straszliwym hukiem;