Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doktor i oglądał je. Stawiał je na ławce, podnosił ubranka, żeby opukać ich wzdęte brzuszyny, ich zgrubiałe wiązania kostne; a one, biedne, wcale się nie wstydziły; przywykły już widać, żeby je tak rozbierano, oglądano, obracano na wszystkie strony. I pomyśleć tylko, że to już jednak okres polepszenia w ich chorobie; że prawie wcale nie cierpią.
Ale któż obliczy, ile wycierpiały od pierwszego pojawienia się ich ułomności, kiedy w miarę rozwoju choroby widziały się z dnia na dzień coraz mniej kochane, kiedy były zostawiane godzinami gdzieś w kącie izby albo podwórza, źle żywione, a nieraz wyśmiane albo miesiącami całymi torturowane jakimiś bandażami albo ortopedycznymi przyrządami, które im nie miały nic pomóc! Teraz przynajmniej dzięki staraniom rozumnym, dobremu pożywieniu, gimnastyce wiele z nich ma się znacznie lepiej. Odbywała z nimi nauczycielka niektóre ćwiczenia gimnastyczne. Przykro było patrzeć jak te biedactwa wyciągały pod ławkami nogi. Ściśnięte w łupkach, węzłowate, niekształtne, kalekie nogi małych Łazarzy, które by się okryć chciało pocałunkami litości. Niektóre z dzieci nie mogły podnieść się z ławki, siedziały więc z główkami przechylonymi na ramię głaszcząc swoje szczudła. Innym, kiedy im przyszło wyciągnąć prosto ramię, zaczynało braknąć oddechu tak, że opadały na ławkę blade ale uśmiechające się, żeby pokryć ten ciężki wysiłek.
Ach, Henryku, jak wy też nie umiecie cenić zdrowia i jaką małą rzeczą wydaje wam się być zdrowym!
Więc kiedym pomyślała o tych silnych i kwitnących dzieciach, które matki jak w triumfie obnoszą dokoła, dumne z ich piękności, miałam ochotę wszystkie te biedne głowiny przycisnąć do serca z rozpaczą, za ich los, za ich dolę! I mówiłam sobie, gdybym była sama