Przejdź do zawartości

Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze tak! Macie słuszność, Precossi! — zawołał z radością mój ojciec.
Pożegnawszy się z kowalem i z jego synem wyszliśmy z kuźni. Wszakże na progu dopędził nas mały Precossi, szepnął — „przepraszam“! — i wsadził mi do kieszeni paczkę gwoździ. Podziękowałem mu serdecznie, i zaprosiłem, żeby przyszedł zabaczyć karnawałowy pochód z naszego okna, w ostatki.
Gdyśmy już byli na ulicy, ojciec mój rzekł.
— Podarowałeś mu twoją kolej żelazną, mój chłopcze! Ale gdyby ona była nie z żelaza, tylko ze złota i z pereł, jeszcze byłaby darem zbyt małym dla tego świętego dziecka, które cierpieniem własnym i miłością tak odmieniło serce ojca swego!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



„Pajacyk“.
20. poniedziałek.

Całe miasto aż się trzęsie od karnawałowej wrzawy, bo idą ostatki. Na wszystkich placach stoją budy linoskoków, kuglarzy; i przed naszymi oknami też stoi namiot z płótna, w którym daje widowiska cyrkowe małe towarzystwo z Wenecji, mające wszystkiego pięć koni. Ten cyrk jest w pośrodku placu, a przy nim stoją trzy zakryte wozy, gdzie się te linoskoki przebierają i w których śpią także. Zupełnie jakby trzy domki na kołach, każdy z kominem, z którego ciągle dym idzie, z okienkami; a między okienkiem a okienkiem suszą się na sznurku sukienki dziecinne. Jest tam kobieta, która karmi dzieciątko i gotuje, i tańczy na linie. Biedni ludzie! Bo to się mówi: skoczek na linie! jakby coś ubliżającego; a oni przecież uczciwie zarabiają na chleb bawiąc wszystkich i ciężko pracują.