Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do polerowania, które sprzedaje potem za stare dzienniki, ten handlarz, Garoffi! To dopiero...
Zaraz ode drzwi kuźni zobaczyliśmy Precossiego, jak siedząc na ułożonych w kupkę cegłach uczył się lekcji z trzymanej na kolanach książki. Zerwał się i zapraszał do wejścia.
Była to izba, pełna węglowego pyłu, na której ścianach sterczały młotki, cęgi, sztaby, zawiasy i różnych nieznanych mi kształtów żelastwo, w kącie zaś płonęło ognisko, które roziskrzał wielki miech rozdymany przez kowalczyka.
Ojciec Precossiego stał przy kowadle a drugi pomocnik trzymał cęgami sztabę żelaza w ognisku.
— Ach — zawołał kowal zobaczywszy nas i zdjął czapkę z głowy. — Oto dobry chłopczyna, co podarował tę kolej żelazną! Przyszedł popatrzeć jak to w kuźni robota idzie, nieprawda? Zaraz, zaraz się to pokaże!
A mówiąc tak uśmiechał się i zaraz zauważyłem, że nie ma już tej ponurej twarzy i nie patrzy spode łba jak dawniej.
Wtem chłopak wyjął z ogniska sztabę rozpaloną na jednym końcu a kowal ją na kowadle oparł. Miał być z tej sztaby taki łuk żelazny, z jakich się robią altany w kształcie klatek owalnie u góry wygiętych. Za czym podniósł okrutnie wielki młot i zaczął nim walić w rozpalony koniec sztaby okręcając ją to w tę, to w ową stronę na kowadle i nadając jej przy tym coraz nowe kształty. Rozkosz była patrzeć jak pod szybkimi, pewnymi razami młota żelazo gięło się, zaokrąglało i zwolna przybierało formę pierzastego liścia kwiatu, zupełnie tak, jakby to nie była twarda sztaba, ale miękkie ciasto, ugniatane ręką podług woli.
A tymczasem syn patrzył na nas z jakąś dumą,