Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ów z całą szczerością:
— Nie, panie! Nieumyślnie!
Więc nauczyciel:
— Zanadto jesteś obraźliwy, Nobis.
A on z tą swoją miną wyniosłą:
— To ja to ojcu memu powiem!
Nauczyciel rozgniewał się nagle:
— Owszem! Powiedz! Tak samo ci uszów natrze jak ci już natarł! A potem masz wiedzieć, że w szkole nauczyciel tylko i sądzi, i karze.
Ale zaraz ochłonąwszy dodał miękkim głosem:
— Słuchaj, Nobis, zmień to twoje niemiłe obejście! Bądź grzeczny, uprzejmy, dobry dla kolegów! Widzisz przecie, że są między nimi chłopcy różnych stanów, bogatych rodziców synowie i ubogich robotników, a wszyscy się kochają, żyją z sobą po bratersku i widzisz jak im z tym dobrze. Dlaczego nie postępujesz tak jak postępują inni? Tak mało ci potrzeba, żeby cię polubili wszyscy i zobaczyłbyś jak tobie samemu byłoby z tym miło. No, jakże? Nie masz mi nic do powiedzenia?
A Nobis, który stał ze swoją lekceważącą miną, odrzekł zimno:
— Nie, panie!
— Siadaj! — powiedział nauczyciel! — Żal mi cię. Jesteś chłopiec bez serca!
I wszystko zdawało się skończone, kiedy nagle mularczyk, który siedzi w pierwszej ławce, zwrócił swoją okrągłą twarz do Nobisa, siedzącego w ostatniej, i zrobił tak wyborny i pocieszny zajęczy pyszczek, że cała klasa wybuchnęła śmiechem.
Krzyknął na niego nauczyciel, sam jednak musiał usta ręką zasłonić, żeby śmiech swój ukryć.
Roześmiał się wreszcie i Nobis, ale jakoś kwaśno.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·