— Kto to zrobił? Który z was? Czyś ty rzucił? Gadajcie zaraz, kto taki? — I oglądali chłopcom ręce, który miał mokre od śniegu. Garoffi stał najbliżej mnie. Zdawało mi się, że drży i że ma twarz bladą, jak nieżywy.
— Kto rzucił?... Który z was? — krzyczą dokoła nas ludzie. A wtedy posłyszałem, jak Garrone mówił Garoffiemu z cicha:
— Idź, przyznaj się! Byłoby podle z twojej strony pozwolić, żeby przytrzymali innego.
— Ale ja nieumyślnie... — odszepnął Garoffi drżąc jak liść na wietrze.
— To nic nie znaczy! Uczyń, coś powinien! — powtórzył Garrone.
Ale kiedy ja się boję!...
— Nie bój się! Pójdę z tobą.
A tymczasem strażnicy coraz głośniej krzyczeli.
— Kto rzucił?... Który rzucił?... Okulary mu do oka wbili! Oślepili go! Zbóje!...
Myślałem, że Garoffi w ziemię się zagrzebie.
— Pójdź! — rzekł do niego zdecydowany na wszystko Garrone. — Będę cię bronił!
I chwyciwszy jego ramię popchnął go naprzód podtrzymując go, jak chorego, własnym ramieniem.
Spostrzegli to ludzie, zrozumieli i kilku ich przyleciało z podniesionymi pięściami. Ale Garrone zastawił go sobą i rzekł,
— Cóż to? W dziesięciu idziecie na jednego chłopca?
Więc się zaraz wstrzymali, usunęli się, a strażnik wziął za rękę Garoffiego i zaprowadził go przeciskając się przez tłum do sklepu z makaronem, gdzie opatrywano rannego. Zobaczywszy go teraz z bliska poznałem zaraz, że to był ten stary urzędnik, który w na-
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/076
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.