Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/615

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to, zbudzone już, unikają poruszenia się, aby rozkoszować się jeszcze gnuśnem swojem próżniactwem. Dalsze plany ginęły we mgle, poznaczone kwadratami zieleniejących już zbóż, jesiennych owsów i jęczmieni, podczas gdy na gołych jeszcze rolach uprawnych zaledwie rozpoczęto wiosenny siew. Wszędzie, pośród tłustych grud ziemi, kroczyli ludzie, powtarzający rytmicznym ruchem nieustanne rzucanie deszczu ziarna. Widać było wyraźnie obłok złocistego pyłu, ulatujące z garści najbliżej idących siewców. Stopniowo postacie ich malały, mknąc w nieskończonej toni, spowijającej ich swoją falą, co hen, w dalekiej głębi, zdawała się już tylko drgającą w promieniach słońca jasnością. Na odległość mil całych, aż po wszystkie cztery krańce bezkresnej równiny, spływał w promieniach słońca życiodajny deszcz przyszłego lata w zrychloną uprzednio ziemię.
Jan stanął przed mogiłą Franusi. Znajdowała się w samym środku szeregu. Otwarta jama, czekająca na złożenie w niej ojca Fouana, była tuż obok. Chwasty porosły cmentarz; rada municypalna nie mogła się zdobyć na wyasygnowanie pięćdziesięciu franków polowemu na oczyszczenie go. Krzyże i kraty przegniły do szczętu; trzymało się jeszcze kilka omszałych głazów, ale to właśnie zapuszczenie nadawało szczególny urok samotnemu zakątkowi, cudownie pogłębiało jego ciszę, mąconą jedynie krakaniem kruków odwiecznych, krążących dokoła strzelającej w niebo kościelnej wieżyczki. Spali tu ludzie snem wiekuistym na krańcu świata, pokorni, niepamiętni niczego. Jan, przeniknięty do głębi ciszą śmierci, rozglądał się z zainteresowaniem po wielkiej Beaucji, ogarniając wzrokiem zapładniające ją na wszystkich krańcach złote deszcze siejby, kiedy, nagle, rozkołysał się dzwon, uderzając zwolna trzy razy, potem dwa razy jeszcze, a potem bijąc już bez przestanku.