Oboje pobiegli szybko, popychając się wzajem i powskakiwali pod kołdrę. Ale pościel zdążyła zlodowacieć, rzucili się więc sobie wzajem z wściekłym porywem w objęcia, aby się ogrzać. Budził się świt, a oni wciąż jeszcze nie spali. Nie mówili nic do siebie, dygotali tylko i słyszeli, jak serce w ich piersi tłucze i kurczy się gwałtownie. Przeszkadzały im otwarte drzwi sąsiedniej izby, ale myśl o ich zamknięciu budziła w nich większy jeszcze niepokój. W końcu jednak zdrzemnęli się, wciąż jeszcze przytuleni wzajem do siebie.
Zrana na przeraźliwe krzyki i wołania Kozła zbiegli się sąsiedzi. Matka Frimat i inne kobiety stwierdziły, że świeca przewróciła się, że siennik jest nawpół zwęglony, papiery zupełnie spopielone. Wszystkie wołały, że musiało się tak kiedyś skończyć, że przepowiadały to tysiące razy. Tak, tak, nie mogło stać się inaczej ze starym, który wpadł w zupełne zdziecinnienie. Szczęście jeszcze, że cały dom nie poszedł z dymem razem z nim!
W dwa dni potem, tego samego rana, kiedy miano pochować ojca Fouana, Jan, znużony spędzoną bezsennie nocą, obudził się bardzo późno w małej izdebce, którą zajmował u Lengaigne’a. Nie był jeszcze w Chateadun w sprawie procesu, o którym myśl jedynie nie pozwalała mu opuszczać Rognes. Co wieczór odkładał sprawę na następny dzień, wahając się coraz bardziej w miarę, jak łagodniał jego gniew. Tej nocy ostatnia walka, stoczona z samym sobą, nie dawała mu zasnąć. Leżał zgorączkowany, nie wiedząc, jaką ma powziąć decyzję.
O, ci Kozłowie! Zezwierzęcone chamstwo, mordercy, zbrodniarze, którym człowiek uczciwy winienby dać ściąć głowy! Od razu, w pierwszej chwili,