telki wina. Wszyscy zwróceni do trzonu kuchennego na którym dopiekały się ptaszki, wdychali z lubością smakowity zapach. Kiedy potem przyniesiono wino, sączyli je z powagą, mile przepłókując niem wyschnięte gardła.
— Do pioruna! To nie miejscowe wino!... Pyszne!..
— Jeszcze parę łyków... Za pańskie zdrowie.
— Za pańskie!
Odstawiali już szklanki, kiedy ukazała się pani Karolowa, dama sześćdziesięciodwuletnia z miną pełną godności, z śnieżnobiałemi, przedzielonemi w samym środku, gładko zaczesanemi na uszy włosami i pełną twarzą o wydatnym nosie Fouanów. Cera jej tylko była blado-różowawa, gładka i przejrzysta, jak u zakonnic, cera osoby, która spędziła większą część życia w cienistem zaciszu klasztornem. Do sukni babcinej tuliła się niezręcznym gestem onieśmielenia wnuczka państwa Karolostwa, Elodja, spędzająca w Rognes dwudniowe ferje szkolne. Trawiona niedokrewnością, zbyt wybujała na swoje dwanaście lat, brzydka była z tą swoją twarzą rozlaną i gąbczastą i rzadkiemi, bezbarwnemi włosami anemiczek. Tak stłumiło ją zresztą hodowanie w niej nadewszystko niewinności dziewiczej, że wydawała się ogłupiona niem.
— O, jesteście tutaj? — rzekła pani Karolowa, podając dłoń na powitanie bratu i bratankom powolnym ruchem majestatycznej wyższości, podkreślającym różnicę ich stanowisk socjalnych.
I wnet, odwróciwszy głowę, przestała zajmować się nimi.
— Proszę, niech pan wejdzie, panie Patoir, proszę... Biedne zwierzę leży tutaj — rzekła, zwracając się do weterynarza z Cloyes, przysadzistego, opasłego jegomościa z twarzą purpurowo-fjoletową, krótko ostrzyżonemi włosami i sumiastym wąsem
Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/61
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.