Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/569

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, ty, kulfonie przeklęty! Do wszystkich djabłów! Żeby się tak okaleczyć!... Nie jesteś już mężczyzną!.... — krzyknął przerażony Nénesse.
— Kpię sobie z tego!... Niech teraz przyjdą żandarmi! Pewien już jestem, przynajmniej, że nie pójdę!
Podniósł z ziemi odcięty palec i wrzucił go na płonący na kominie ogień ze szczap. Potem, otrząsnąwszy ze krwi całą czerwoną od niej rękę, owiązał ją niezdarnie chustką i umocował sznurkiem, żeby zatrzymać dalszy upływ.
— Niech to nam nie przeszkodzi dokończyć butelki, zanim nie wrócimy do tamtych... Na twoje zdrowie!
— Na twoje!
U Lengaigne’a, w sali oberży, nie widzieli się ludzie wzajem po przez gęste kłęby dymu; jeden nie słyszał drugiego, tyle było wrzasku. Oprócz chłopaków, wracających z losowania, była chmara narodu. Hjacynt i przyjaciel jego, Armata, zajęci byli spijaniem starego Fouana; wszyscy trzej skupili się dokoła litra zwyczajnej gorzały; Bécu, spity jak bela, zgnębiony niepowodzeniem syna, spał na jednym ze stołów; Delhomme i Gwoźdź grali w pikietę; nie licząc Lequeu, który, z nosem utkwionym w książce, udawał, że czyta, pomimo hałasu. Bójka kobiet rozpaliła bardziej jeszcze umysły. Flora poszła do źródła po dzbanek świeżej wody i spotkała tam Celinę, która rzuciła się na nią z pazurami, wykrzykując, że szpicle dobrze jej widać płacą za wydawanie sąsiadów. Macqueron i Lengaigne, którzy przybiegli na krzyki żon, omal nie wzięli się sami za łby; pierwszy poprzysięgał drugiemu, że dopomoże do złapania go na moczeniu tytoniu, drugi śmiał się, rzucając tamtemu w twarz jego dymisję; inni wmieszali się także do kłótni dla samej przyjemności zaciskania kułaków i darcia się na cały głos, tak że przez chwilę można było pomyśleć, że pomordują się wszyscy wzajem. Rychło jednak ucichło