Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyznaj, żeś zełgał, przyznaj, draniu, bo jak nie, to jak mi Bóg miły, wygrzmocę cię tak, że popamiętasz!
Z ręką, podniesioną w górę, pogroził mu tym samym gestem, na widok którego trzęśli się niegdyś wszyscy jego domownicy.
— Powiedz, żeś zełgał!
Kozioł, który, jako młody chłopak, czując w powietrzu kułak ojcowski, instynktownie zasłaniał się nadstawionym łokciem, szczękając ze strachu zębami, teraz wzruszył tylko ramionami z wyrazem obelżywej drwiny.
— Co to? myśli może ojciec, że się go boję?... Dobre były te groźby, jak ojciec był tu panem.
— Jestem panem, bo jestem ojcem!
— Et, milczałbyś lepiej, stary durniu, niczem już nie jesteś!... Aha!... Nie chcesz zostawić mnie w spokoju?...
I, widząc, że drżąca ręka starego opada, aby uderzyć, schwycił ją w powietrzu i ścisnął, miażdżąc w swojej potężnej pięści.
— Psiakrew, uparte bydlę! Siłą dopiero trzeba nauczyć was rozumu?!... Pokazać, że teraz łach już z was i nic więcej!... Siedzielibyście, stary dziadzie, cicho w waszym kącie!... Jedna tylko gęba więcej do żarcia, i tyle!... Jak się przeżyło swój czas i oddało ziemię innym, pora wyciągać kopyta i nie mącić ludziom wody...
Trząsł starym, żeby podkreślić wyraźniej znaczenie swoich słów, potem, ostatniem kopnięciem, rzucił go, dygocącego, chwiejącego się na nogach na stołek pod oknem. Przez chwilę dyszał Fouan ciężko, w bolesnem poczuciu porażki, zatracenia nazawsze dawnego autorytetu.
Zapadła groźna cisza. Nikt nie ruszył się z miejsca. Dzieci nie śmiały odetchnąć z obawy przed pięścią ojcowską. Potem zabrano się do przerwanej roboty, jak gdyby nic nie zaszło.