Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spuszczały z nich ślepiów, chwytając od czasu do czasu do czasu w locie kromkę tak twardą, że trzeszczała jak kość, miażdżona potężnemi ich szczękami. Pomimo swoich siedemdziesięciu lat stary pałaszował, pracując dziąsłami tak samo żywo, jak malec zębami. Trzymał się jeszcze prosto, był mocny i sękaty niby pień tarniny, a, poorana brózdami zmarszczek, okolona kosmykami wyblakłych włosów koloru ziemistego jego twarz czyniła wrażenie wyciosanej z drzewa. Tęgi policzek dostał się jednak chłopakowi, który aż oparł się o budę, w chwili kiedy, nie spodziewając się już ciosu, chował resztkę chleba i sera.
— Masz, świńska mordo, opij się tego choć, póki nie przywiozą wody!...
Aż do drugiej godziny nic się nie pokazywało. Żar wzmógł się nie do zniesienia, spotęgowany wielką ciszą, zaległą nagle w powietrzu. Czasem jeno, ni stąd ni zowąd, ostry podmuch wiatru zrywał ze sproszkowanej ziemi tuman pyłu, wzbijając oślepiającą kurzawę, dławiącą za gardło, wyolbrzymiającą mękę pragnienia.
Nagle pasterz, znoszący czekanie ze stoicyzmem, bez skargi, mruknął z zadowoleniem:
— Psiakrew! Wyguzdrali się nareszcie...
Dwa wozy, niewiększe zdala od dwóch pięści, ukazały się w istocie na widnokręgu, zamykającym równinę. Na pierwszym, powożonym przez Jana, rozpoznał Soulas wyraźnie beczkę z wodą; drugi, na którym siedział Tron, naładowany był worami zboża, wiezionemi do młyna, którego wysoki kadłub zarysowywał się w odległości pięciuset metrów. Wóz Trona zatrzymał się na gościńcu, gdyż woźnica jego, chcąc trochę odpocząć i pogawędzić, towarzyszył Janowi aż na ściernisko pod pretekstem dopomożenia mu nieco.
— Cóż to?... chcą, żebyśmy wszyscy powyzdychali na pypcia?... przywitał pasterz przybyłych.
Owce, które wywęszyć musiały beczkę z wodą,