Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po ojcu odziedziczył brutalną, zawziętą żądzę posiadania, spotęgowaną jeszcze przez chciwe skąpstwo.
— Cóż to? nie wiecie, że jest pięć mil z okładem z Chamade do Cloyes? — odpowiedział na gderania. — A zresztą, o co idzie? Przychodzę w tym samym czasie, co i wy... Zawsze tylko wszystko na mnie zwalacie...
Teraz już wszyscy kłócili się, spierali, wrzeszczeli przenikliwemi, donośnemi głosami, nawykłemi do rozlegania się na otwartej przestrzeni, bronili zawzięcie każdy swego, zupełnie, jak gdyby byli u siebie w domu. Dependenci, którym wrzaski te nie dawały pisać, rzucali na nich zpodełba gniewne spojrzenia, aż wreszcie, zwabiony hałasem notarjusz otworzył drzwi swojego gabinetu.
— No, jesteście wszyscy? Wejdźcie do mnie!
Gabinet jego wychodził na ogród, na wąski pas ziemi, zniżający się tarasowo aż do rzeki. Z okien widać było rząd ogołoconych już z liści topoli. Pokój pełen był aktów; jedyne jego umeblowanie stanowiło mahoniowe biurko, kilka krzeseł i szafka na papiery. Na kominku tronował zegar z czarnego marmuru.
P. Baillehache zasiadł odrazu przy biurku niby sędzia za stołem prezydjalnym. Wieśniacy weszli nieśmiało, jeden za drugim, wahający się, niepewni, zerkający zukosa na krzesła, niezdecydowani, jak i gdzie wypada im usiąść.
— Siadajcież!
Popychani przez innych Fouan i Róża zajęli dwa krzesła na przodzie; za nimi usiedli Fanny i Delhomme, jedno obok drugiego, tak samo jak rodzice; Kozioł tylko wcisnął się w kąt, przyparty do ściany, a Hiacynt pozostał w pozie stojącej przy oknie, tak, że zasłaniał szerokiemi swojemi barami cały widok.