Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! pojedź po pana Patoira!... Trudno, niech kosztuje, co ma kosztować, ale sprowadź pana Patoira!
Zasępił się. Po stoczeniu ostatniej jeszcze walki z samym sobą nie odpowiedział ani słowa i poszedł zaprzęgać.
Matka Frimat, która od chwili, kiedy wspomniano o weterynarzu, ostentacyjnie przestała zajmować się krową, zaniepokoiła się teraz stanem Lizy. Znała się także i na porodach ludzkich: wszystkie sąsiadki przechodzić musiały przez jej ręce. — Zrobiła minę zatroskaną i zwierzyła się ze swoich obaw przed matką Bécu, która odwołała zajętego zaprzęganiem Kozła.
— Słuchajcie... Żona wasza bardzo cierpi. Możeby tak za jedną drogą sprowadzić i doktora.
Oniemiał i wytrzeszczył oczy. — Co? I ta jeszcze będzie się pieścić? Ani mi się śni płacić za obie!
— Nie! Nie! Nie potrzeba! — wołała Lizka pomiędzy dwoma napadami bólu. — Dam sobie sama radę! Nie mamy pieniędzy na wyrzucanie przez okno.
Kozioł pospieszył zaciąć konia i wózek znikł wśród zapadającego zmierzchu, na drodze do Cloyes. Kiedy, po upływie dwóch godzin, zjawił się nareszcie weterynarz, znalazł wszystko bez zmiany: Łaciatą, ledwie dyszącą i leżącą na boku i Lizkę, skręconą z bólu, jak robak i nawpół obsuniętą z krzesła. Poród obu trwał już od dwudziestu czterech godzin.
— Do której zawołaliście mnie? — zapytał zawsze jowialny weterynarz.
I odrazu, tykając bez ceremonji Lizkę, dodał:
— No, moja gruba, jeżeli to nie do ciebie, zrób mi tę przyjemność i wpakuj się do łóżka. Najwyższy już czas.
Nie odpowiedziała, i nie ruszyła się z miejsca. Pan Patoir badał już krowę.
— Do licha! w ładnym stanie jest to wasze by-