Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby końskie, odgłosy nie drażniły jej do tego stopnia. Czyżby śmiał? — I czekała na niego, pragnąc go nieświadomie dla samej siebie, a zarazem zdecydowana udusić go własnemi rękami, gdyby ośmielił się tknąć jej chociażby.
Nagle, w chwili kiedy zaciskała powieki, Kozioł schwycił ją wpół.
— Świnia! świnia! — ledwie zdolna była wyjąkać, odpychając go z całej siły.
On, śmiejąc się bezmyślnie, jak warjat, powtarzał szeptem:
— Głupia! Co ci szkodzi?... Wszyscy śpią, nikt nie zobaczy.
W tej samej chwili ukazała się z ponad kłosów śmiertelnie blada twarz Palmiry, która odwróciła się, usłyszawszy szelest. Nie liczyła się ona jednak; zupełnie jak gdyby krowa wyciągnęła zdziwiony pysk. W istocie też, obojętna na wszystko dokoła, nie przerwała wiązania snopków. Słychać było tylko suche trzeszczenie jej kości przy każdym nowym wysiłku.
— Głupia! użyjmy sobie! Lizka nie będzie nic wiedziała.
Na wspomnienie siostry Franusia, która, zwyciężona, omal już nie uległa, bardziej się jeszcze skrzepiła przeciw niemu i zaczęła bronić się z całych sił pięściami i wierzganiem obydwiema nogami, które zdążył obnażyć po same biodra. Cóż to? Czy on do niej należy? Czy jest jej mężem? Czy może ma wyskrobywać cudze resztki?
— Idź sobie do mojej siostry, z nią baraszkuj, świnio! rób z nią, co ci się podoba! chociażby co noc rób jej dzieciaka!
Kopnęła go w brzuch tak gwałtownie, że musiał ją puścić, przy czem on znów pchnął ją tak brutalnie, że zaledwie zdolna była powstrzymać jęk bólu.
Najwyższy był zresztą czas skończyć z tą za-