Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekaj, czekaj, bratku, porachujemy się jeszcze... Pogadam z tobą, tchórzu przeklęty!... Udajesz dzisiaj zucha, bo czujesz za sobą mera, adjunkta i zdechłego twojego deputowanego za dwa grosze! Liżesz mu buty, co? Taki jesteś głupi, że widzisz w nim siłę i zdaje ci się, że ci dopomoże dobrze sprzedać ziarno z twojego pola? A ja? ja nie mam nic do sprzedania. Mam też was wszystkich gdzieś: ciebie i twojego mera, adjunkta, deputowanego i żandarmów!... Ale jutro na nas przyjdzie kolej! My będziemy mieli siłę! Nietylko ja, ale w jednym szeregu ze mną staną wszyscy biedacy, co mają dosyć zdychania z głodu! Staniecie wy, tak, wy wszyscy, jak wam się już uprzykrzy żywić burżujów, odejmować sobie dla nich chleb od ust!... Precz z posiadaczami!... Poukręcamy im karki; ziemia będzie należała do wszystkich, do każdego, kto zechce ją brać. Słyszysz, bracie młodszy? Wezmę tę ziemię, jak będę chciał, a teraz pluję na nią... i tyle!...
— Spróbój tylko!... ja pierwszy strzelę ci w łeb, jak psu! — wrzasnął Kozioł, tak wzburzony, że wybiegł z szynkowni, zatrzaskując za sobą gwałtownie drzwi.
Lequeu, który słuchał całej tej awantury z miną najdoskonalej obojętną, wyszedł przed nim jeszcze, uważając, że, jako urzędnik państwowy, nie może kompromitować się dłużej. Fouan i Delhomme, utkwiwszy nosy w kuflach, nie odzywali się ani jednem słowem, zawstydzeni, czując, że gdyby się wtrącili, pijak wrzeszczałby jeszcze głośniej. Przy sąsiednich stołach zaczęto wyrażać oburzenie: — Jakto? ich dobytek nie jest ich własnością? Miałoby być komuś wolno przyjść i odebrać im go? Zaczęli głośno protestować, gotowi rzucić się na „działacza“ i wypchnąć go kułakami za drzwi, ale w tej samej chwili Jan podniósł się z krzesła. Nie spuszczał oczu z rewolucjonisty, nie uronił ani jednego z jego słów, zachowując cały czas skupio-