Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usługiwała im Flora, roztargniona, promieniejąca na widok pełnej sali. Hjacynt spostrzegł jednak, że przerwał stojącemu w grupie kilku wieśniaków Lengaigne’owi czytanie na głos jakiegoś listu. Zapytany przez niego, odpowiedział z ważną, tajemniczą, nieomal miną, że to list od jego syna, Wiktora, napisany z pułku.
— O! od tego zucha! zawołał polowy. — To mi chłop, morowiec!
Po osuszeniu dwóch litrów zażądał Hjacynt jeszcze dwóch, ale wina butelkowego, po dwadzieścia susów; płacił w miarę picia, żeby olśnić, ciskając pieniądze na stół, wprawiając w zdumienie cały szynk.
Po przepiciu pierwszej sztuki stususowej, wyjął drugą i wcisnął ją sobie znów w oczodół, wykrzykując, że jak ta się skończy, znajdzie się jeszcze inna. Upłynęło w ten sposób całe popołudnie przy nieustannym natłoku pijących, którzy przychodzili i wychodzili, wśród coraz wzmagającej się pijatyki. Wszyscy, tacy ponurzy i tacy zamknięci w sobie w dni powszednie, wrzeszczeli, walili w stół pięściami, pluli gwałtownie. Jakiś wysoki dryblas wpadł na pomysł ogolenia się i Lengaigne posadził go zaraz na samym środku sali i zaczął mu skrobać skórę tak ostro, że słychać było świst pociągnięć brzytwy, jak gdyby oparzano prosiaka. Po nim inny zajął jego miejsce, ot tak, dla zabawy. Języki wszystkich wprawione były w żywy ruch, kpiono zwłaszcza, ile wlazło, z Macquerona, który nie śmiał wytknąć nosa za próg swojej szynkowni. — Cóż to? czy to nie jego własna wina, tego niezdary adjunkta, że nie było w tym roku tancbudy na jarmarku? Trzeba było sobie jakoś poradzić. Ho! ho! mądry on! Woli uchwalać szosy, żeby sobie potem kazać płacić za swoje grunty trzy razy więcej niż są warte!.. Wzmianka ta wywołała burzę śmiechu. Wielka Flora, dla której był to dzień stanowczego tryumfu, biegła raz wraz do drzwi z wybuchami obelży-