Przejdź do zawartości

Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciśniętemi pięściami. — Chcecie, żebym wam powiedział wszystko, co mam na myśli?... To wam powiem... To ostatnie świństwo, tak, świństwo, wyciągać dzieciom pieniądze z gardła, kiedy macie napewno z czego żyć... O, możecie zapierać się, ile chcecie! Ktoby wam tam wierzył! Macie pieniądze, macie! Wiemy o tem!
Stary, oburzony do żywego, wpadł w szał, ale nie miał już ani sił w rękach, ani głosu w gardle, żeby z dawną energją przepędzić łajdaka.
— Nie, nie, nie mamy ani szeląga.... Wynoś się, pókiś cały!
— A gdybym tak poszukał! gdybym poszukał! — powtarzał Kozioł, wyciągając już szuflady i opukując mury.
Matka, osłupiała, zdjęta trwogą, nie chcąc dopuścić do bójki między ojcem a synem, pochyliła się nad Kozłem, bełkocąc:
— Chcesz nas dobić, nieszczęśniku?
Syn, nagle, odwrócił się do niej i schwyciwszy matkę za napięstki, wrzasnął jej prosto w twarz, nie widząc jej zbiedzonej, siwej, trzęsącej się ze starości głowy.
— To wy, to wasza wina! To wy daliście mu pieniądze... Nigdyście mnie nie kochali, jesteście stara łajdaczka! i tyle!
I pchnął ją tak gwałtownie, że zatoczyła się i padła, uderzając głową o mur. Z piersi jej wydobył się głuchy jęk. Rzucił okiem na leżącą prawie bez ducha, a potem wybiegł jak szalony, zatrzaskując za sobą z hałasem drzwi i nie przestając kląć.
— Do stu tysięcy djabłów! do stu tysięcy djabłów!
Nazajutrz stara Róża nie mogła zwlec się z łóżka. Wezwano doktora, Finet, który odwiedził chorą trzy razy, nie mogąc jednak przynieść jej żadnej ulgi. Przy trzeciej wizycie, znalazłszy ją