Przejdź do zawartości

Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niędzy! Ale macie... Czy to słyszane, żeby rodzony ojciec nie chciał wesprzeć syna?... Czy wam nie wstyd, że pójdę żebrać u obcych?! Nie wstyd wam?
I przy każdem zdaniu, wyszlochanem wśród łez, spoglądał z ukosa na talerz, a w starym za każdym razem dygotało serce. Potem, udając, że się dusi, wykrzykiwał już tylko, wydając jakieś jęki ogłuszające, jak człowiek, którego zarzynają.
Matka wzruszona, doprowadzona do rozpaczy łkaniem pierworodnego syna, złożyła błagalnie ręce, zwracając się do Fouana:
— Możeby jednak... ojcze...
Ale stary bronił się, nie ustępując:
— Nie, nie, kpi sobie poprostu z nas... Milcz, bydlaku, mówię. Gdzie tu sens tak się wydzierać? Zleci się cała wieś. Do choroby nas doprowadzisz.
Pogróżka ta podwoiła tylko wrzaski pijaka, który, drąc się na cały głos, wykrzykiwał:
— Nie mówiłem wam jeszcze... Komornik ma przyjść jutro zająć u mnie rzeczy. Tak, za dług Lambourdieu‘go... Wiem, wiem, jestem świnia, hańbię was, czas już, żebym skończył z sobą. Świnia jestem, Świnia, nie wart jestem nic więcej, jeno rzucić się do Aigry i opić się z niej tyle wody, żeby mi się już nigdy więcej pić nie chciało... Gdybym mógł dostać trzydzieści franków...
Fouan, zmaltretowany, złamany tą sceną, drgnął na dźwięk wyrazów: „trzydzieści franków“. Odsunął talerz. Nic nie poradzi. Łotr widział je i przeliczył po przez fajans skorupy.
— Chcesz mi wydrzeć wszystko? Czyś ty oszalał do djabła?... Do grobu nas wpędzasz!... masz, bierz połowę i wynoś się, niech cię nie widzą moje oczy!...
Syn, nagle uzdrowiony, zdawał się namyślać przez chwilę, poczem oświadczył:
— Piętnaście franków? — nie, to zamało, to się