Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącym się coraz bardziej głosem w miarę jak zaklinał ją, żeby została. — Dokąd pójdzie? — do obcych ludzi? na służbę do Cloyes albo do Chateaudun? Czy nie lepiej jej tutaj, w tym domu, w którym wyrosła, śród ludzi, którzy ją miłują? Słuchała jego słów i roztkliwiała się sama z kolei, chociaż bowiem nie wyczuwała w nim zakochanego, chętnie zwykła go słuchać, trochę przez przyjaźń, a trochę ze strachu, bo taki był poważny.
— Chcę dostać mój dział — powtórzyła już mniej stanowczo; — ale nie mówię wcale, że pójdę sobie.
— Głupia! — wtrącił Kozioł — co poczniesz ze swoim działem, skoro zostajesz? Masz przecie wszystko, tak samo jak ja, jak twoja siostra. Na co ci połowa?... Nie, to doprawdy skręcić się można ze śmiechu!.. Słuchaj! Zrobimy podział w dniu twojego ślubu.
Oczy Jana utkwione w dziewczynie, zamigotały, jak gdyby serce w nim zamarło za chwilę.
— Słyszysz? W dniu twojego ślubu?
Nie odpowiadała, zgnębiona.
— A teraz, Franuś, idź ucałuj siostrę. Tak będzie najlepiej.
Lizka nie była zła w gruncie, dobroć serca leżała ukryta pod hałaśliwą jej wesołością zażywnej kumoszki, rozpłakała się też, kiedy Franusia zawisła jej na szyi. Kozioł, zachwycony, że udało mu się odwlec sprawę zawołał, że, do djabła! trzeba zapić całą rzecz. Przyniósł pięć szklanek, odkorkował butelkę i poszedł jeszcze po drugą. Smagła twarz starego Fouana zabarwiła się, nie przestawał wszakże tłomaczyć, że musi pilnować swojego prawa. Wszyscy przepili, mężczyźni tak samo jak kobiety, za zdrowie każdego i całej kompanji.
— Dobra rzecz, wino! — zawołał Kozioł, odstawiając szorstkim ruchem szklankę, — ale mówcie, co