Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trudno, niech i tak będzie, wydam moje pieniądze gdzieindziej.
— Ha, cóż? Żeby było można. Ale niema sposobu... Żebyście chcieli postąpić...
I, nachylając się, ujęła w garść wymię krowy.
— Spójrzcie tylko, jakie śliczne!
Nie zdawał się przyznawać tego i za całą odpowiedź powtórzył:
— Trzydzieści pistolów?
— Nie, trzydzieści pięć.
Wszystko wydało się skończone. Kozioł ujął pod rękę Jana, zaznaczając tym gestem, że uważa interes za zerwany. Kobiety zbliżyły się do niego, podniecone, znajdując, że krowa warta jest trzysta pięćdziesiąt franków. Franusia zwłaszcza, której krowa przypadła do gustu, zaproponowała dobicie targu za tę cenę. Ale Kozioł uniósł się gniewem: — Jak można dać się tak okradać? I przez całą godzinę wytrwał, pomimo widocznej obawy stryjecznych, drżących z niepokoju, ilekroć jakiś kupujący stawał przed upatrzonem przez nie bydlęciem. I on sam także nie spuszczał z krowy oczu, zerkał jednak na nią tylko zdaleka; gra była rozpoczęta, trzeba było okazać hart duszy. Nikt, napewno, nie pokwapi się wywalić tak prędko swoich pieniędzy. Zobaczymy, czy znajdzie się głupi, co zapłaci za krowę więcej, niż trzysta franków. I, rzeczywiście, kupujący nie spieszyli się, chociaż targ dobiegał końca.
Na gościńcu tymczasem oglądano konie. Jeden z nich, biały jak mleko, pędził, podniecony gardłowym krzykiem chłopa, trzymającego linę i galopującego obok niego, gdy weterynarz, Patoir, czerwony i opasły, stał wraz z kupującym na rogu ulicy, i, trzymając obie ręce w kieszeniach spodni, przyglądał się i udzielał na cały głos rad. Oberże roiły się od nieustannego potoku spragnionych, którzy wchodzili, wychodzili i znów wracali w trakcie przeciągających się w nieskończoność targów. Rozgwar i ścisk na placu doszły do najwyższego napięcia, nie można było słyszeć się wza-