Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niach, kilkoma warstwami. Tuż opodal stały szeregi chłopek, z których każda przyniosła pięć czy sześć funtów masła, kilka tuzinów jaj, kilka serów, tłustych i chudych, krowich i owczych, słodkich twarogów i gnojonych, ostrych. Niektóre miały w ręku po parze lub po dwie pary kur, związanych za łapy. Panie targowały się zawzięcie, skupione dokoła większego transportu jaj, stojącego przed zajazdem: „Pod Kojcami“, gdzie zebrała się liczna gromada kupujących. Pomiędzy tragarzami, wypakowującymi jaja, znalazła się też i Palmira. W soboty, kiedy nie było pracy w Rognes, wynajmowała się w Cloyes do dźwigania ciężarów, pod któremi uginały się wątłe jej plecy.
— Ta biedaczka niedarmo zjada chleb! — zauważył Jan.
Tłum rósł wciąż i wzbierał. Wciąż nowe nadjeżdżały wozy od strony Mondoubleau, przebywając most wolnym truchtem. Na lewo i na prawo wiła się miękkiemi zakrętami rzeka Loir, płynąc po przez łąki, potem wzdłuż miejskich ogrodów, których bzowe i szczodrzewicowe krzewy kąpały w wodzie splątane swoje gałęzie. W górze rzeki hałaśliwie klekotał tartak i wielki młyn do mielenia zboża, ogromny budynek, którego miechy, ustawione na dachu, rozsypywały dokoła nieustannie białe tumany mąki.
— Jakże tam? Idziemy? — powtórzył Jan.
— Tak, tak.
Wrócili ulicą Wielką i zatrzymali się na placu Ś-tego Łukasza, naprzeciwko merostwa, gdzie był targ zbożowy. Lengaigne, który przywiózł cztery wozy ziarna, stał na placu z rękami w kieszeniach. Pan Hourdequin, otoczony gromadą chłopów, milczących z ponuro opuszczonemi wdół twarzami, wykrzykiwał coś gniewnie.
Spodziewano się zwyżki, a tymczasem nawet cena osiemnastu franków zaczynała chwiać się. Zachodziła obawa, czy ku końcowi miesiąca nie dojdzie do