Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Burza ustała. Słychać było zamierający w oddali tentent katastrofy. Wreszcie cisza grobowa zaległa powietrze. Niebo za chmurami stało się znów nieprzejrzaną plamą atramentową. Drobny, zwarty deszcz padał bezszelestnie. Wśród ciemności niepodobna było rozeznać nic prócz grubej powłoki gradowej, zaścielającej ziemię białą warstwą, która promieniowała szczególną jasność, niby mirjady drobniuchnych światełek, ciągnących się w bezkresność.
Nénesse, wybiegłszy na podwórze, powrócił z istnym soplem lodowym wielkości pięści, co tak podnieciło matkę Frimat, że, nie mogąc już wytrzymać na miejscu, zdecydowała się wyjść zobaczyć.
— Pójdę po latarkę, muszę obejrzeć szkody — oznajmiła.
Fanny usiłowała opanować się przez kilka minut jeszcze. Nie przestawała wyrzekać. — Ah! jaka katastrofa! Ile będzie roboty! Ile szkód narobił ten grad w jarzynach i na drzewach owocowych! Zboża, owsy i jęczmienie niebardzo musiały ucierpieć bo nie są jeszcze zbyt wysokie. Ale winnice, o, winnice!... I stojąc na progu, starała się przedrzeć oczami zwartą, nieprzeniknioną zasłonę nocy. Ogarnęła ją gorączka niepokoju i niepewności, chciała ocenić wielkość katastrofy, przesądzając ją, widząc, już w wyobraźni pola zbombardowane, uchodzące żywą krwią, która broczyła z zadanych im ran.
Zapaliła jedną z dwóch latarek i znikła wraz z Nénessem.
— Dajcie mi latarkę, moje kochane, pobiegnę zobaczyć, co się dzieje z naszemi winnicami.
Matka Bécu, nieposiadająca gruntu, niewiele sobie robiła z gradu. Z przyzwyczajenia jeno do lamentowania, jęczała, wzywając niebo i wszystkich świętych na świadków. Ciekawość parła ją jednak ustawicznie do drzwi, w których stanęła nieruchomo, zaciekawiona widokiem licznych punktów świetlnych, gęsto rozbłyskujących wśród ciemności, której całun